Wędrując wśród technik dekorowania jedwabiu, należy, a wręcz trzeba odwiedzić Wyspy Japońskie. Zaskoczy na pewno mnogość i pomysłowość w zdobieniu tkanin, tak ważnych w kulturze tego Narodu.
Na początek urzekła mnie
technika shibori- jedna z odmian resist dye, czyli
uchronienie wybranego fragmentu materiału przed zabarwieniem. Nie ma
to nic wspólnego z odplamianiem, a bardziej przypomina technikę
farbowania T-shirtów gdy wiązało się liczne supły i węzły, a
potem wkładało w barwnik.
Technika shibori ma
oczywiście wiele odmian, zainteresowanych odsyłam m.in do tej
książki.
W zależności od
spodziewanego końcowego efektu, na jedwabiu związywano mniejsze lub
większe supełki, rożki, harmonijki, zaszywano obszary, wyszywano
linie i kontury wybranych kształtów, wreszcie przyciskano
deseczkami obszar przeznaczony do ochronienia. Tak przygotowaną
tkaninę zanurzano w barwniku- na odpowiedni czas, by nie wniknął
pod zawiązane lub zaszyte miejsca.
Tradycja każe, aby do
shibori używać barwnika uzyskiwanego z indygowca.
Aby uzyskać pożądany
wzór, można było np. mikro supełki/zaszycia umieścić jako tło,
zaś nie zaszyta część materiału tworzyła właściwy wzór.
Biorąc pod uwagę, że technika ta stosowana była do wytwarzania
kuponów przeznaczonych na całe kimona, ich twórcom należy się
szacunek za cierpliwość. Bo zaszycie to dopiero pierwsza część
pracy- o czym niżej.
Nie byłabym sobą, gdybym
nie spróbowała tej techniki na jedwabiu. Skupiłam się najpierw na
samym szyciu. Kawałek jedwabiu postanowiłam ozdobić węzełkami,
które miały rozmiar główki od zapałki. Zawiązane, zaszyte i
mocno obwiązane nitką miały układać się w linie...
Pierwszych 25 węzełków
robiłam dwie godziny. Ich układ był dosyć przypadkowy, mimo
szczerych chęci utrzymania ich w jednej linii. Potem poszło już
lepiej, linie zaczynały biec w pożądanych kierunkach, na końcu
każdej zamieściłam grupkę supełków większych.
Przyszła także chwila na
geometryczny wzór. Testy na różnych rodzajach supełków (bo jedne
miały mieć potem barwny środek, a drugie nie) spowodowały, że
powstał węzeł z kuponu surówki jedwabnej o roboczej nazwie
"pąkiel".
Z duszą na ramieniu
przystąpiłam do farbowania. Szkoda mi było na jedwab barwnika
syntetycznego, użyłam wiec wywaru z mrożonych jagód bzu czarnego
z odrobiną ałunu i octu. Materiały trzymałam bardzo krótko,
około 20 minut w "mrugającym" barwniku. Materiałów nie
moczyłam przed farbowaniem. Tkaniny wypłukałam, wystudziłam i
wysuszyłam.
Ufarbowane, ale jeszcze
związane materiały straciły trochę głębię koloru, widoczne
były też przebarwienia z resztek barwnika. No, ale taki urok
naturalnego barwienia.
Okazało się, że samo
wiązanie i zaszywanie jest dosyć przyjemne, wszak to proces
twórczy. Ale wszystko co się zawiązało trzeba odplatać, a
zaszycia rozpruć. Zajęło to bardzo dużo czasu- następnym razem
warto mniejszą wagę przyjmować do zostawiania estetycznych
ścisłych supełków. Po ufarbowaniu ich nie widać, i są mocniej zaciśnięte. Warto też opracować sobie jakąś rytmiczną technikę
wiązania i szycia, powtarzalny system- który potem ułatwia
usunięcie nici i sznurków.
Co z tego wyszło?
Wydaje mi się, że mój
"ludzik" na gładkim jedwabiu był dobrą wprawką, z uwagi
na rozmiary pojedynczych zaszyć- po rozłożeniu mają maksymalnie 5
mm średnicy, większe 7 mm, a kółeczka na dole średnicę
jednogroszówki.
Kupon geometryczny,
przeznaczony zresztą na chustę furoshiki, wyraźnie udowadnia, że
siła ma znaczenie- w czasie farbowania odpadły mi niektóre
mocowania i widać po nich puste miejsce. Ale już teraz wiem, które
węzełki mają potencjał, i jak je potem wykorzystać.
Zainspirowana przez Panią
Aleksandrę Görlich
przymierzyłam się do prawdziwej figuralnej sceny. Relacja z jej
wykonania już niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz